sobota, 7 kwietnia 2012

"Jądro ciemności" - Joseph Conrad

Pozwoliłem zabrać się w podróż i zdecydowanie nie był to wakacyjny rejsik statkiem wycieczkowym. Wsiadłem na pokład rozpadającego się parowca, który obrał kurs wprost w jądro ciemności, a moim kapitanem był Charlie Marlow. Pokierował nas w jadro ciemności swojej duszy, w serce ciemności człowieka, w najciemniejsze punkty naszej cywilizacji. Tą podróżą była opowieść w jego ustach.

Jeśli ktoś czytał jakąś książkę Josepha Conrada w oryginale lub w dobrym przekładzie, ten już wie, dlaczego ceni się go jako stylistę. Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła mnie w "Jądrze ciemności" w przekładzie Magdy Haydel, był właśnie piękny, niebanalny język, z którym do dziś niewielu pisarzy może się równać (moim skromnym zdaniem dogania go dopiero Cormac McCarthy). Niezwykle poetyckie opisy potrafią zachwycić i skłonić do dłuższego zatrzymania się nad niektórymi zdaniami.

A jednak, mimo niewątpliwego piękna języka i krótkiej formy powieści, nie należy liczyć na to, że będzie ona łatwa w odbiorze. W czasie, kiedy Marlow z trudem przedziera się w głąb nieprzyjaznej dżungli, czytelnikowi przyjdzie zmagać się z gęstym i pełnym dygresji opisem jego podróży. Stary wilk morski nie zawsze chce trzymać się chronologicznego przedstawiania nam zdarzeń, a w momencie dotarcia do tytułowego jądra ciemności, należy skupić pełnię swojej uwagi, by nie stracić zmysłów w panującym tam chaosie.

O książce tej niejednokrotnie mówi się, jak o arcydziele. Została nim również w moich oczach. Mój szacunek wzbudziła wielość problemów, jakie podjął autor w tej niewielkiej opowieści oraz ilość warstw i poziomów, na jakich można ją odczytywać. Pozwala nam pochylić się nad tym, czym jest w istocie moralność człowieka i w jakim stopniu zależna jest od społeczności, w której żyjemy. Co sprawia, że w oderwaniu od cywilizacji jedni potrafią zachować swoje zasady, a inni je porzucają? Autor każe nam zastanowić się też, ile może w nas być osoby, której istnienia w sobie byśmy się nie spodziewali. Ile jest w nas Innego? I w końcu, w którym miejscu piękne idee naszej cywilizacji zaczynają się rozmijać z brutalną rzeczywistością? Ile razy w imię pięknych haseł bogaci i wpływowi zamieniali życie odmiennych i słabszych w piekło? Czy przypadkiem nie robią tego do dziś? Do takich refleksji skłania właśnie "Jądro ciemności".

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie mam specjalnego przekonania do tłumaczenia Magdaleny Haydel, że o posłowiu nie wspomnę. Wg mnie najlepsze jest tłumaczenie A.Zagórskiej poprawione przez Z. Najdera wydane przez Ossolineum w BN w 1972 r. Tłumaczenie M. Heydel jest "rzeczowe" do bólu, natomiast to A. Zagórskiej zwłaszcza w partii opisów ma klimat równie gęsty jak mgła na Kongo. Ale że "zgroza" brzmi lepiej niż "ohyda" to fakt ... :-).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta książka jest bardzo zaskakująca (przynajmniej dla mnie) pod jednym względem - przez cały czas jest mowa o Kurtzu, wiele się spodziewamy po spotkaniu takiego niezwykłego człowieka, a gdy do spotkania dochodzi, on nagle ginie, mówiąc tylko parę pamiętnych słów... Pamiętam, że podczas czytania bardzo mnie ten zabieg autorski poruszył. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To rzeczywiście zaskakujący zabieg, który w jakiś sposób buduje tę książkę. Dla mnie "Jądro ciemności" wciąż pozostaje jednym z najwartościowszych dzieł literackich.

      Usuń