poniedziałek, 27 sierpnia 2012

"Lord Jim" - Joseph Conrad

Lord Jim w nowym, ładnym wydaniu i w świeżym tłumaczeniu stał dumnie na mojej ulubionej półce z książkami w oczekiwaniu, aż znajdę wystarczająco dużo czasu, siły i odwagi, aby się z nim zmierzyć. Jest to bowiem książka, do której nie można podejść w pośpiechu, bez odpowiedniego przemyślenia wydarzeń i słów zawartych w każdym kolejnym rozdziale.

Za pierwszym razem czytałem powieść Josepha Conrada w liceum, jako obowiązkową lekturę i pamiętam, jak ciężko było mi przez nią przebrnąć. Akcja rozwija się stopniowo, bez pośpiechu i w nietypowej formie opowieści starego marynarza. Może to szybko znudzić niecierpliwego czytelnika. Przyznaję, że nudziło i mnie - ówczesnego licealistę. Tym razem było mi nieco łatwiej, bo przez 9 lat niejedną ciężką książkę moje oczy widziały.

Jeśli czytelnika nie zniechęci średnio przystępna, choć wielkiego kunsztu forma, z pewnością poruszy go i zmusi do przemyśleń doskonała treść. Autor w opowieści o marynarzach i ich przygodach porusza problemy, z jakimi nie często mamy do czynienia w literaturze. Oto młody bohater, Jim, zmaga się nie tyle z trudnościami stawianymi przed nim przez los, co z ciężarem wizji człowieka, którym chciałby być, marzeniem o własnym bohaterstwie i pogonią za romantycznym ideałem. W konsekwencji staje się postacią tragiczną, nad którą zdaje się wisieć fatum zrodzone ze słabości Jima.

Myślę, że nie bez powodu akcja powieści przekazywana jest nam z pewnej perspektywy. Nie towarzyszymy bezpośrednio Jimowi, lecz poznajemy historię za pośrednictwem starego marynarza Marlowa. Daje nam to odpowiedni dystans, byśmy mogli nieco chłodniej ocenić działania Jima. On sam bowiem "jest jednym z nas" i może wcale nie byłoby nam trudno całkowicie się z nim utożsamić. Przecież każdy z nas jest lub był młody, zapatrzony w romantyczne ideały i niejednemu z nas zdarzyło się w młodości, pod wpływem chwili, popełnić jakiś fatalny błąd, który przez długie lata mógł nas nawiedzać w bolesnych, wstydliwych wspomnieniach. A jednak autor poddaje nam drugi punkt widzenia - starszego, doświadczonego człowieka, który niejedno już widział i ma prawo inaczej oceniać młodszego przyjaciela. W tej sytuacji od nas zależy, komu przyznamy więcej racji.

"Lord Jim" to wielka powieść. Niełatwa, ale mądra i dająca wiele satysfakcji z dotarcia do kresu podróży w jaką nas zabierze. Na pewno niejeden czytelnik przedwcześnie wyskoczył z niej, widząc w dziele Conrada tonący okręt nudy. Ja ze swojej strony zapewniam, że warto pozostać na pokładzie z kapitanem Marlowem.

Recenzja pierwotnie opublikowana była na moim dawnym blogu wsrodksiazek.blogspot.com. 

niedziela, 26 sierpnia 2012

"Czekając na Barbarzyńców" - J. M. Coetzee


W moim życiu przyszedł taki moment, kiedy niezbędna okazała się jakaś naprawdę dobra książka, którą mógłbym przeczytać. Potrzebowałem kawałka wybitnej literatury, która pozwoliłaby mi nabrać wiatru w żagle, odkurzyć mój entuzjazm i zainspirować mnie do czegoś nowego. Sięgnięcie po jedną z książek Coetzeego, stojących na półce mojej biblioteczki było, być może, najlepszym w danym momencie wyborem.

Mój wybór padł na „Czekając na barbarzyńców”, której tylna okładka zachęcała hasłami w rodzaju „Pierwsza z powieści, które przyniosły autorowi sławę i uznanie”, czy „Thriller polityczny rodem z tradycji  Conradowskiej”. O ile nie nazwałbym książki Coetzeego thrillerem politycznym, to nie czuję się bynajmniej oszukany tymi reklamowymi tekstami i zupełnie nie dziwi mnie doskonały odbiór tej powieści przez czytelników na świecie.

Chociaż przeczytałem już kilka książek tego noblisty, to właśnie ta wydaje mi się wyjątkowa i inna od pozostałych. Owszem, nie brakuje w niej charakterystycznych dla autora emanacji cierpienia i zła uderzającego w bohaterów, ale jest tu coś więcej. Coetzee nie zawiódł też wiernych czytelników brakiem depresyjnego nastroju, lecz tym razem pojawiają się wątki, które do pewnego stopnia ten nastrój równoważą. „Czekając na barbarzyńców” to książka pełna człowieczeństwa, jeśli mogę to ująć w ten sposób. W wyjątkowo wierny i przekonujący sposób oddaje ona ludzkie dylematy moralne i sposób, w jaki człowiek może zmierzyć się sytuacjami pełnymi tragizmu. Autor nie boi się stawiać głównego bohatera w okolicznościach ekstremalnych i bezlitośnie obnażać jego słabości, a jednocześnie daje mu pewien kręgosłup moralny. Nam pozostaje obserwować i przekonać się, gdzie leży granica, za którą można ten kręgosłup złamać. Coetzee pokazuje nam też, z jak wielkim poniżeniem może zmierzyć się człowiek i czy z takiego poniżenia można się podnieść.

„Czekając na barbarzyńców” to książka, która mnie poruszyła i odnowiła moją miłość do literatury. Chociaż mnie i Coetzeego wiele różni, to nie jest to pierwsza z jego powieści, którą określić mogę jako wybitna.