poniedziałek, 22 października 2012

"Kochanie, zabiłam nasze koty" - Dorota Masłowska

Miałem chwilę wahania, zanim zdecydowałem się kupić tę książkę. Właściwie nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać, bo nie czytałem poprzednich powieści tej autorki. Nowa książka Masłowskiej miała jednak dobrą promocję, dzięki czemu docierały do mnie ostatnio informacje na jej temat, wywiady z autorką i recenzje. Dziełko zapowiadało się zachęcająco, jednak dużo mówiło się o charakterystycznym języku powieści, pełnym kalek językowych i zgrzytających zapożyczeń z angielskiego. Postanowiłem zaryzykować, wybrać się do księgarni i zatopić się w lekturze.

"Kochanie, zabiłam nasze koty" nie tylko nie okazało się rozczarowaniem, ale wręcz pozytywnie mnie zaskoczyło. Moja największa obawa, dotycząca języka, szybko mnie opuściła. Tekst pisany niepoprawną polszczyzną mógł okazać się zupełnie niestrawny, jednak Masłowska opanowała styl, który sprawia, że książkę czyta się bardzo lekko. Wspomniane kalki z języka angielskiego nie są mocno zagęszczone i stanowią jedynie przyprawę nadającą smak tej powieści. Nadają bohaterom właściwy charakter i pomagają ukazać w krzywym zwierciadle ich sposób bycia.

Autorka uczyniła bohaterkami młode kobiety w okolicach trzydziestki, mieszkające w wielkim mieście przypominającym Nowy Jork, czy może raczej będącym jego podróbką. Dziewczyny te są stereotypowo puste, usiłują żyć wzorując się na modnych magazynach i poradnikach, unikając przy tym zbyt głębokich przemyśleń na temat siebie i otaczającego świata. Pomimo odczuwanej pustki, a nawet cierpienia, nie są w stanie dokonać jakościowej zmiany swojego życia. 

Z historią bohaterek przeplata się opis ich snów, w których pojawiają się, między innymi, syreny mieszkające w oceanie. Przypadłością tych istot jest skłonność do naśladowania życia ludzi, zbierania pływających w oceanie śmieci wyrzucanych przez cywilizację człowieka. Syreny z lubością korzystają z tych dóbr i budują przy ich pomocy swoje podmorskie siedziby, nie przejmując się, że zaszczepianie w ich społeczności odpadów ludzkiej cywilizacji prowadzi je do upadku, a nawet wyginięcia. Obraz ten koresponduje resztą książki, w której ludzie, tak jak powieściowe syreny, bezrefleksyjnie chłoną lansowany styl życia, gadżety, konsumpcyjną cywilizacje i wydumane mody - wszystko ku swojej własnej degeneracji. 

Dorota Masłowska pisze niby o amerykańskim wielkim mieście i jego mieszkańcach, ale z rzadka wkłada w usta bohaterów słowa, które wypowiedzieć mógł tylko Polak. Takie smaczki każą czytelnikowi spojrzeć przez szkiełko książki na nasze własne podwórko. Jesteśmy zmuszeni do zastanowienia, czy nasze polskie społeczeństwo nie jest nacją syren, ślepo zapatrzonych w zachodnią cywilizację. 

W tej niewielkiej książce udało się autorce zawrzeć wiele interesujących myśli na temat współczesnego człowieka, targanego modami, oddychającego konsumpcjonizmem, łaknącego atrakcyjnej formy, nawet jeśli ta pozbawiona jest treści, a przez to pusta. Pisarka utkała swoje dzieło z dobrego w odbiorze stylu, okraszając je od czasu do czasu świetnym humorem, który potrafi wywołać grymas uśmiechu, a nawet głośną radość. Całościowo "Kochanie, zabiłam nasze koty" robi bardzo dobre wrażenie. Uważam, że Dorota Masłowska ma bardzo duży potencjał jako pisarka i chciałbym mieć okazję czytać w przyszłości jej kolejne, jeszcze lepsze książki. 

sobota, 6 października 2012

"Sunset Park" - Paul Auster

Każdy człowiek ma swoją historię. Ma własną, niepowtarzalną przeszłość, swoją osobowość, którą przekuwa na aktualne czyny, ma wreszcie osobistą, niepewną przyszłość. Każdemu z nas przychodzi mierzyć się ze wspomnieniami rzeczy, których żałujemy. Walczymy z trudnościami, jakie nas spotykają i budujemy lub rujnujemy relacje z ludźmi, wśród których przyszło nam żyć. W tym wszystkim, nie wiemy, gdzie znajdziemy się jutro. 

W swojej powieści "Sunset Park", Paul Auster pozwala nam poznać kilkoro ludzi, o bardzo różnych charakterach i o często zaskakującej przeszłości. Każdej z tych osób poświęca sporo czasu i uwagi, dając czytelnikowi sposobność do zrozumienia jej i nawiązania z nią jakiejś więzi. W centrum opowieści stawia Milesa Hellera, młodego mężczyznę, dręczonego przez wyrzuty sumienia i usiłującego na nowo odnaleźć swoje miejsce w świecie. Możemy obserwować, jak zmaga się z demonami przeszłości i nieoczekiwanymi przeciwnościami losu, jak walczy o miłość i jak pragnie stać się godnym pojednania z rodzicami. Nie mniej interesujący jest jego ojciec, właściciel niezależnego wydawnictwa, dla którego sensem pracy jest wydawanie dobrej literatury oraz matka chłopaka - utalentowana aktorka filmowa i teatralna. Kolorytu dodają powieści barwni przyjaciele Milesa, z którymi przychodzi mu mieszkać w opuszczonym domu. Każde z nich próbuje odnaleźć swoje szczęście. 

Największą zaletą "Sunset Park" są właśnie wyjątkowe postaci i ich historie. Z ich perspektywy obserwujemy bardzo ludzkie poszukiwanie swojego miejsca. Dom, który dzielą wydaje się być stanem zagubienia i jednocześnie drogą prowadzącą do spełnienia. Nielegalne jego zamieszkanie może symbolizować ryzyko, jakie człowiek musi podjąć, by odnaleźć siebie, swoje szczęście, czasem swoją miłość. 

Ważną warstwę powieści stanowi obraz kryzysu ekonomicznego. Powieść pokazuje ludzi, którzy przegrali wszystko i muszą walczyć, by na nowo coś osiągnąć. Zaczynają niemal od zera. Ta sytuacja zmusza ich do odnalezienia się w rzeczywistości recesji i w poczuciu niepewności jutra. Podjęcie takiej problematyki czyni książkę bardzo aktualną dzisiaj i pozostawi świadectwo czasów kryzysu na przyszłość. 

Jest też coś, co przyjemnie łechce miłośnika literatury i sztuki, a jest to powszechna wśród bohaterów miłość do prozy, filmu, teatru czy malarstwa. Miles jest uzależniony od książek, a uczucie do nich odziedziczył po swoim ojcu Morrisie. Jego matka, Mary-Lee, pokazuje jak odnajdywać piękno w teatrze. Mieszkająca w domu w Sunset Park Alice odkrywa zadziwiające treści zawarte w filmie, o którym pisze doktorat, a inna współlokatorka, Ellen, na naszych oczach uczy się wstępować na wyższy poziom twórczości plastycznej. Ta książka ma niezwykły klimat, pełna jest oparów sztuki i pod tym względem przywodzi na myśl najlepsze filmy Woody'ego Allena.

Paul Auster dał mi okazję do kolejnego, udanego spotkania z prozą północno-amerykańską. Powieść "Sunset Park" urzekła mnie i przekonała do pisarza, o którym dotąd niewiele wiedziałem. Co prawda zdarzały się fragmenty, gdy opisywane wydarzenia wydawały się dziać w sposób zbyt banalny, jakby deus ex machina i mogłyby być wyraźniej opisane, jednak całokształt i ogólne wrażenie każą mi wysoko cenić kunszt autora.

środa, 26 września 2012

"Rzeźnia numer pięć, czyli krucjata dziecięca" - Kurt Vonnegut

Czy da się napisać satyrę o Drugiej Wojnie Światowej? Nie bezpieczną komedyjkę w stylu 'Allo 'Allo, lecz obraz najgorszych potworności, cierpienia i wszechobecnej śmierci zaprawiony czarnym humorem. Owszem, to zostało zrobione i ma tytuł Rzeźnia numer pięć.

Ta powieść kompletnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałem się czegoś takiego. W ten sposób nikt nie pisze, a przynajmniej nie o takich potwornych rzeczach. A jednak tylko tak da się opisać prawdziwe oblicze wojny w powieści, którą można z przyjemnością czytać. Styl Vonneguta sprawia, że wiersz za wierszem płynnie wlewa się przez nasze oczy, nawadniając i zatruwając umysł wydarzeniami, które nie powinny były mieć miejsca. Ale "zdarzają się". Autor przeplata opowieść o okrutnej wojnie z innymi wydarzeniami z życia głównego bohatera, Billy'ego, włącznie z porwaniem go przez obcych na planetę Tralfamdoria. Gruba warstwa ironii i absurdu ma ochronić czytelnika, ale i protagonistę przed bezlitosną przemocą i śmiercią. I to właśnie stanowi o sile prozy Vonneguta - jego zdolność podjęcia ciężkiego tematu w lekkiej powieści.

Rzeźnia numer pięć mówi o bezsensie wojny, o jej bezcelowym okrucieństwie. Ale jest też o tym, jak trudno jest funkcjonować po przeżyciu jej. Zarówno Billy, jak i opowiadający jego historię narrator oraz jeden z jego przyjaciół z czasów wojny zmagają się z koszmarem, który nie daje o sobie zapomnieć. Narrator pragnie uwolnić się pisząc książkę, jego przyjaciel Bernard O'Hare dystansuje się od tych wspomnień i niechętnie o nich rozmawia, Billy natomiast ucieka przed przeszłością w swój własny świat.

A dlaczego "krucjata dziecięca" jako rozwinięcie tytułu? Autor nie mógł pominąć tego, że w wojnach uczestniczą przede wszystkim dzieci. Młodzi ludzie, którzy giną, zabijają i oglądają rzeczy, które na zawsze zniszczą ich psychikę. Ale cóż, zdarza się...

So it goes.

piątek, 21 września 2012

Chaos nie sprzyja czytaniu

W wirze pracy, domowych zajęć i zajmowania się dzieckiem, niewiele mam w tym tygodniu czasu na czytanie. Podczytuję po parę stron kilku książek i zaglądam do periodyków. Po długiej przerwie wróciłem np. do czytania Tygodnika Powszechnego, który cenię za inteligentne i nierzadko mądre teksty oraz przyzwoitą dawkę tematów około-literackich.

Wczoraj po długiej przerwie wybrałem się do biblioteki, co sprawiło mi pewną przyjemność. Jest jeszcze tyle książek, które chciałbym przeczytać! Co ja bym dał, by mieć więcej wolnego czasu... Tymczasem nawet w mojej domowej biblioteczce piętrzą się książki czekające na lekturę. To nic, kiedyś na pewno przydarzy mi się jeszcze jakiś urlop.

Z wypożyczalni przyniosłem dwa przyjemnie stare tomiki: mocno sfatygowaną "Rzeźnię numer pięć" Kurta Vonneguta oraz niemal nieużywaną przez ostatnie czterdzieści lat "Panią Bovary" Flauberta. Chciałbym w najbliższym czasie przeczytać obie. Na "Slaughterhouse-Five" przyszła mi ochota, ponieważ wczoraj w drodze do pracy wysłuchałem podcastu zawierającego wywiad z autorem, przeprowadzony przez BBC World Service. Vonnegut wydał się pisarzem sympatycznym i w zachęcający sposób mówił o swojej, bynajmniej nie sympatycznej, książce. Czy mogłem się w tej sytuacji oprzeć wizycie w bibliotece?

niedziela, 16 września 2012

„The childhood of Jesus” J. M. Coetzee – zapowiedź


Wielbiciele prozy Johna M. Coetzee będą mieli powód do radości i do oczekiwania, bowiem na Zachodzie została zapowiedziana jego nowa powieść „The childhood of Jesus”, czyli w tłumaczeniu „Dzieciństwo Jezusa”. Tytuł może być jednak nieco mylący, gdyż z notki wydawcy wynika, że bohaterami nie będą postacie biblijne. Możemy jedynie domyślać się, że osoba młodego Jezusa z Nazaretu była inspiracją dla powieści Coetzeego. Pozwolę sobie na dość swobodne i nieprofesjonalne tłumaczenie wspomnianej notki:


"Po przemierzeniu oceanów stawiają swoje stopy na nowym lądzie. Oto są, każdy z nich z przypisanym imieniem i wiekiem, trzymani w obozie na pustyni, dopóki nie nauczą się hiszpańskiego, języka ich nowego kraju. Jako Simon i David trafiają do centrum relokacji w mieście Novilla, gdzie biurokracja traktuje ich w sposób grzeczny, ale niekoniecznie pomocny.
Simon znajduję pracę w porcie. Jest to praca nieprzyjazna i wyczerpująca, jednak wkrótce znajduje wspólny język z innymi robotnikami pracującymi przy załadunku, którzy w przerwach prowadzą dysputy filozoficzne o godności pracy i przygarniają go do serca. Teraz musi wypełnić swoje zadanie odnalezienia matki chłopca. Chociaż, jak każdy imigrant, wydaje się być wyprany z całej swojej pamięci, jest przekonany, że rozpozna ją, kiedy ją zobaczy. I rzeczywiście, podczas spaceru z chłopcem na wsi Simon dostrzega kobietę, co do której ma pewność, że jest matką i przekonuje ją, by podjęła się tej roli. Nowa matka Davida uświadamia sobie, że jest on wyjątkowym, bystrym, marzycielskim chłopcem z naprawdę niezwykłą wizją świata. Jednak szkolne władze rozpoznają w nim żyłkę buntownika i nalegają na przeniesienie go do odległej szkoły specjalnej. Jego matka nie chce go oddać, więc Simon siada za kierownicą i wszyscy troje uciekają przez góry.
Dzieciństwo Jezusa to głęboka, piękna i nieustannie zaskakująca powieść wielkiego pisarza."

Nowa książka Coetzeego opowiadać ma o trudnościach w komunikacji międzyludzkiej, o języku oraz codziennych troskach, czyli nieodłącznych elementach ludzkiego życia. Z fragmentu przeczytanego przez autora na ubiegłorocznej konferencji w Nowym Jorku wynika, że w „Dzieciństwie Jezusa” odnajdziemy, charakterystyczny dla niego, przejrzysty styl oraz poczucie wyobcowania, wykluczenia i bezsilności.

Osobiście z niecierpliwością czekam na wydanie nowej powieści noblisty z RPA. Księgarnia internetowa Amazon podała datę publikacji 7 marca 2013r. Informacja o książce pojawiła się na okładce „Wewnętrznych mechanizmów”, więc myślę, że jest szansa na szybki przekład i polskie wydanie w Znaku

Źródło:

piątek, 14 września 2012

„Rymy życia i śmierci” – Amos Oz


Od jakiegoś czasu miałem chęć zapoznać się z książkami cenionego współczesnego pisarza, Amosa Oza. Dość długo nie miałem ku temu okazji, lecz w tym tygodniu zobaczyłem na półce księgarni jedną z jego powieści i zachęcony notką na tylnej części okładki, postanowiłem ją kupić. Tego typu impulsywne zakupy bywają ryzykowne i niestety, tym razem nie trafiłem na najlepszą powieść tego autora, jednak pieniądze nie okazały się całkiem stracone. „Rymy życia i śmierci” nie są zwyczajną, pospolitą opowiastką.

Książka utkana jest z myśli bezimiennego pisarza, który wybiera się na wieczór autorski poświęcony jego powieści. Spotykając kolejne osoby snuje o nich historie, wymyśla dla nich imiona, osobowość i całe środowisko, w których mogą żyć. Lepi osoby niczym figurki z gliny i umieszcza je w najdziwniejszych sytuacjach.

Tym, co wyróżnia „Rymy życia i śmierci” na tle innych książek, jest szeroko otwarte okno, przez które zobaczyć można sposób myślenia pisarza. Amos Oz wpuszcza nas do pracowni, w której powstaje historia, potencjalnie mogąca stać się powieścią. I jest to najlepsze, co może tu znaleźć miłośnik literatury. Do pozytywnych aspektów książki zaliczyć można też humor i lekkość stylu Oza. Do refleksji, być może, skłoni nas poczucie samotności otaczającej Autora. Jego wyobraźnia i demiurgiczne myśli jakby wyobcowują go z otaczającego świata i oddzielają od ludzi, zacierając granicę między rzeczywistością, a rodzącą się w głowie opowieścią.

Czuję się w obowiązku napisania również o tym, co nie do końca podobało mi się w „Rymach życia i śmierci”. Chwilami miałem odczucie, że nie jest to najlepsza historia, jaką można by opowiedzieć.  Odnosiłem wrażenie, jakby Amos Oz wydał drukiem swoje wprawki pisarskie, zamiast pogłowić się nad czymś odrobinę lepszym. Z czasem to odczucie osłabło, jednak książka zapewne nie każdemu przypadnie do gustu. Natomiast, jeśli ktoś kiedyś marzył w głębi serca o tym, by zostać pisarzem, za sprawą Amosa Oza, może spełni cząstkę swojego pragnienia. 

środa, 12 września 2012

"Elizabeth Costello" - J. M. Coetzee


„Od razu na wstępie pojawia się problem, jak zacząć, jak dostać się stąd, gdzie jesteśmy, czyli na razie znikąd, na przeciwległy brzeg. To kwestia zwykłego spięcia dwóch brzegów, przerzucenia mostu. Ludzie rozwiązują takie problemy codziennie. A kiedy już rozwiążą, idą dalej.”

Tymi słowami rozpoczyna się powieść „Elizabeth Costello”, której tytułowa bohaterka, ekscentryczna pisarka, jest alter ego autora. John Coetzee jest jednym z najbardziej cenionych przeze mnie pisarzy i jego twórczość niemal zawsze trafia w mój gust. A mimo to, na wiele kwestii mam zdanie odmienne od jego punktu widzenia. Sam dziwię się czasem, jak mogę podziwiać dzieła człowieka o takich poglądach.

Cieszę się, że przeczytałem „Elizabeth Costello”, ponieważ właśnie ta powieść przerzuciła most zrozumienia między mną, a noblistą. Sprawiła, że nawet, jeśli nie dałem się przekonać do poglądów Elizabeth (będących odblaskiem poglądów Coetzeego), to przynajmniej udało mi się zrozumieć, czym są motywowane.

Książka przesiąknięta jest swoim autorem, nie tylko ze względu na podobieństwa między nim, a Costello. Fani pisarza mogą do woli sycić się jego charakterystycznym stylem i dużą dawką dystansu do siebie, żeby nie nazwać tego samobiczowaniem. Nie będzie to niespodzianką dla czytelników zaznajomionych z autobiograficzną trylogią Coetzeego. Natomiast tym, co zachwyciło mnie najbardziej przy tej lekturze, jest wyraźny posmak postmodernizmu, który może okazać się bliski nam, żyjącym w takich czasach.

„Elizabeth Costello” nie jest niestety książką równą, przynajmniej w moich oczach. Owszem, nie brakowało momentów, w których chciałem krzyknąć: „To jest takie dobre!”, ale zdarzało się też, że niektóre fragmenty mnie nużyły. Jednak nawet, jeśli nie jest to powieść dla każdego, to musi znaleźć się na obowiązkowej liście fanów pisarza. 

wtorek, 11 września 2012

"Poczucie kresu" - Julian Barnes


Od czasu do czasu warto jest odkryć coś nowego i świeżego. Warto oderwać się na chwilę od tego, co już znamy i z czym zdążyliśmy się oswoić. Odkryć nowy punkt widzenia. Zastanowić się jeszcze raz nad czymś, co wydawało się dotąd oczywiste. Dla mnie, na wielu płaszczyznach, takim odkryciem stało się "Poczucie kresu". To moje pierwsze spotkanie z Julianem Barnesem, który dał się poznać jako błyskotliwy pisarz i skłonił mnie do zastanowienia się nad rzeczami, o których nie myślałem na co dzień. Dostarczył mi przy tym sporej dawki literackiej rozrywki.

Czy próbowaliście prześledzić z pomocą swojej pamięci swoje życie, rok po roku? Ile potraficie sobie przypomnieć? Jak wiele dziur wygryzły w waszych wspomnieniach mole upływającego czasu? Co wyparliśmy z naszej świadomości? Czy możemy ufać swojej pamięci?

Bohater „Poczucia kresu”, Anthony Webster jest już starszym człowiekiem. Próbuje sięgnąć do wspomnień ze swojej młodości, spojrzeć raz jeszcze na dawnych przyjaciół i minione wydarzenia, dokonać retrospekcji tego, co przeżył. Obraz jego młodszego ja, który zachował się w pamięci Anthony’ego, jest dla niego stosunkowo łaskawy. Co się jednak stanie, gdy przyjdzie mu skonfrontować swój wizerunek z tym, jak oceniają go dawni znajomi oraz z ocalałymi dowodami dawnych win?

Barnes tworzy opowieść niemal detektywistyczną, przeplatając ją z przestrzenią do refleksji nad pamięcią człowieka, a nawet pamięcią historyczną ludzkości. Skłania też do zastanowienia się nad tym, na ile dawny ja różnię się od siebie współczesnego. „Poczucie kresu” było dla mnie odskocznią od książek znanych już mi pisarzy, i jako takie, przyniosło mi powiew literackiej świeżości.

Przeczytałem tę książkę już ponad tydzień wcześniej. Zastanawiam się, w jakim stopniu pisałem o niej samej, a na ile o swoim wspomnieniu o tej powieści. Zachęcam do przeczytania „Poczucia kresu” i konfrontacji z moją recenzją. Moim zdaniem jest to książka godna nagrody Bookera, którą otrzymała w ubiegłym roku. 

sobota, 1 września 2012

Udana wizyta w księgarni

Na ogół robię książkowe zakupy w tańszych sklepach internetowych, jednak nic nie zastąpi satysfakcji z udanych zakupów w tradycyjnej, małej księgarni. Kilka dni temu trafiłem w moim rodzinnym mieście na książkę, którą od jakiegoś czasu miałem chęć przeczytać - "Poczucie kresu" Juliana Barnesa, za którą dostał w ubiegłym roku nagrodę Bookera. Jest to powieść, którą aktualnie czytam i której recenzję chciałbym wkrótce napisać.

Ten weekend spędzam w Gostyninie. Mimo nienajlepszej pogody wybrałem się dziś na spacer do centrum miasteczka i odwiedziłem dwie z tutejszych księgarni. W pierwszej nie znalazłem nic, co by mnie zainteresowało. W drugiej, po pierwszym spojrzeniu na półki, również poczułem nadchodzącą obawę, że nie znajdę nic dla siebie. Jednak, gdy odsunąłem jedną z wyeksponowanych książek, moim oczom ukazało się kilka stojących za nią powieści Johna M. Coetzeego, jednego z moich ulubionych pisarzy, a wśród nich prawdziwa perła - "Elizabeth Costello". Nakład jej polskiego wydania został już dawno wyprzedany i tylko czasem można na nią trafić na allegro lub w jakimś zapomnianym antykwariacie. Chodziła za mną od dawna i wciąż brakowało jej w mojej biblioteczce. Nie zastanawiając się ani chwili, pobiegłem z nią do kasy i... oto jest :)


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

"Lord Jim" - Joseph Conrad

Lord Jim w nowym, ładnym wydaniu i w świeżym tłumaczeniu stał dumnie na mojej ulubionej półce z książkami w oczekiwaniu, aż znajdę wystarczająco dużo czasu, siły i odwagi, aby się z nim zmierzyć. Jest to bowiem książka, do której nie można podejść w pośpiechu, bez odpowiedniego przemyślenia wydarzeń i słów zawartych w każdym kolejnym rozdziale.

Za pierwszym razem czytałem powieść Josepha Conrada w liceum, jako obowiązkową lekturę i pamiętam, jak ciężko było mi przez nią przebrnąć. Akcja rozwija się stopniowo, bez pośpiechu i w nietypowej formie opowieści starego marynarza. Może to szybko znudzić niecierpliwego czytelnika. Przyznaję, że nudziło i mnie - ówczesnego licealistę. Tym razem było mi nieco łatwiej, bo przez 9 lat niejedną ciężką książkę moje oczy widziały.

Jeśli czytelnika nie zniechęci średnio przystępna, choć wielkiego kunsztu forma, z pewnością poruszy go i zmusi do przemyśleń doskonała treść. Autor w opowieści o marynarzach i ich przygodach porusza problemy, z jakimi nie często mamy do czynienia w literaturze. Oto młody bohater, Jim, zmaga się nie tyle z trudnościami stawianymi przed nim przez los, co z ciężarem wizji człowieka, którym chciałby być, marzeniem o własnym bohaterstwie i pogonią za romantycznym ideałem. W konsekwencji staje się postacią tragiczną, nad którą zdaje się wisieć fatum zrodzone ze słabości Jima.

Myślę, że nie bez powodu akcja powieści przekazywana jest nam z pewnej perspektywy. Nie towarzyszymy bezpośrednio Jimowi, lecz poznajemy historię za pośrednictwem starego marynarza Marlowa. Daje nam to odpowiedni dystans, byśmy mogli nieco chłodniej ocenić działania Jima. On sam bowiem "jest jednym z nas" i może wcale nie byłoby nam trudno całkowicie się z nim utożsamić. Przecież każdy z nas jest lub był młody, zapatrzony w romantyczne ideały i niejednemu z nas zdarzyło się w młodości, pod wpływem chwili, popełnić jakiś fatalny błąd, który przez długie lata mógł nas nawiedzać w bolesnych, wstydliwych wspomnieniach. A jednak autor poddaje nam drugi punkt widzenia - starszego, doświadczonego człowieka, który niejedno już widział i ma prawo inaczej oceniać młodszego przyjaciela. W tej sytuacji od nas zależy, komu przyznamy więcej racji.

"Lord Jim" to wielka powieść. Niełatwa, ale mądra i dająca wiele satysfakcji z dotarcia do kresu podróży w jaką nas zabierze. Na pewno niejeden czytelnik przedwcześnie wyskoczył z niej, widząc w dziele Conrada tonący okręt nudy. Ja ze swojej strony zapewniam, że warto pozostać na pokładzie z kapitanem Marlowem.

Recenzja pierwotnie opublikowana była na moim dawnym blogu wsrodksiazek.blogspot.com. 

niedziela, 26 sierpnia 2012

"Czekając na Barbarzyńców" - J. M. Coetzee


W moim życiu przyszedł taki moment, kiedy niezbędna okazała się jakaś naprawdę dobra książka, którą mógłbym przeczytać. Potrzebowałem kawałka wybitnej literatury, która pozwoliłaby mi nabrać wiatru w żagle, odkurzyć mój entuzjazm i zainspirować mnie do czegoś nowego. Sięgnięcie po jedną z książek Coetzeego, stojących na półce mojej biblioteczki było, być może, najlepszym w danym momencie wyborem.

Mój wybór padł na „Czekając na barbarzyńców”, której tylna okładka zachęcała hasłami w rodzaju „Pierwsza z powieści, które przyniosły autorowi sławę i uznanie”, czy „Thriller polityczny rodem z tradycji  Conradowskiej”. O ile nie nazwałbym książki Coetzeego thrillerem politycznym, to nie czuję się bynajmniej oszukany tymi reklamowymi tekstami i zupełnie nie dziwi mnie doskonały odbiór tej powieści przez czytelników na świecie.

Chociaż przeczytałem już kilka książek tego noblisty, to właśnie ta wydaje mi się wyjątkowa i inna od pozostałych. Owszem, nie brakuje w niej charakterystycznych dla autora emanacji cierpienia i zła uderzającego w bohaterów, ale jest tu coś więcej. Coetzee nie zawiódł też wiernych czytelników brakiem depresyjnego nastroju, lecz tym razem pojawiają się wątki, które do pewnego stopnia ten nastrój równoważą. „Czekając na barbarzyńców” to książka pełna człowieczeństwa, jeśli mogę to ująć w ten sposób. W wyjątkowo wierny i przekonujący sposób oddaje ona ludzkie dylematy moralne i sposób, w jaki człowiek może zmierzyć się sytuacjami pełnymi tragizmu. Autor nie boi się stawiać głównego bohatera w okolicznościach ekstremalnych i bezlitośnie obnażać jego słabości, a jednocześnie daje mu pewien kręgosłup moralny. Nam pozostaje obserwować i przekonać się, gdzie leży granica, za którą można ten kręgosłup złamać. Coetzee pokazuje nam też, z jak wielkim poniżeniem może zmierzyć się człowiek i czy z takiego poniżenia można się podnieść.

„Czekając na barbarzyńców” to książka, która mnie poruszyła i odnowiła moją miłość do literatury. Chociaż mnie i Coetzeego wiele różni, to nie jest to pierwsza z jego powieści, którą określić mogę jako wybitna.  

sobota, 7 kwietnia 2012

"Jądro ciemności" - Joseph Conrad

Pozwoliłem zabrać się w podróż i zdecydowanie nie był to wakacyjny rejsik statkiem wycieczkowym. Wsiadłem na pokład rozpadającego się parowca, który obrał kurs wprost w jądro ciemności, a moim kapitanem był Charlie Marlow. Pokierował nas w jadro ciemności swojej duszy, w serce ciemności człowieka, w najciemniejsze punkty naszej cywilizacji. Tą podróżą była opowieść w jego ustach.

Jeśli ktoś czytał jakąś książkę Josepha Conrada w oryginale lub w dobrym przekładzie, ten już wie, dlaczego ceni się go jako stylistę. Pierwszą rzeczą, jaka uderzyła mnie w "Jądrze ciemności" w przekładzie Magdy Haydel, był właśnie piękny, niebanalny język, z którym do dziś niewielu pisarzy może się równać (moim skromnym zdaniem dogania go dopiero Cormac McCarthy). Niezwykle poetyckie opisy potrafią zachwycić i skłonić do dłuższego zatrzymania się nad niektórymi zdaniami.

A jednak, mimo niewątpliwego piękna języka i krótkiej formy powieści, nie należy liczyć na to, że będzie ona łatwa w odbiorze. W czasie, kiedy Marlow z trudem przedziera się w głąb nieprzyjaznej dżungli, czytelnikowi przyjdzie zmagać się z gęstym i pełnym dygresji opisem jego podróży. Stary wilk morski nie zawsze chce trzymać się chronologicznego przedstawiania nam zdarzeń, a w momencie dotarcia do tytułowego jądra ciemności, należy skupić pełnię swojej uwagi, by nie stracić zmysłów w panującym tam chaosie.

O książce tej niejednokrotnie mówi się, jak o arcydziele. Została nim również w moich oczach. Mój szacunek wzbudziła wielość problemów, jakie podjął autor w tej niewielkiej opowieści oraz ilość warstw i poziomów, na jakich można ją odczytywać. Pozwala nam pochylić się nad tym, czym jest w istocie moralność człowieka i w jakim stopniu zależna jest od społeczności, w której żyjemy. Co sprawia, że w oderwaniu od cywilizacji jedni potrafią zachować swoje zasady, a inni je porzucają? Autor każe nam zastanowić się też, ile może w nas być osoby, której istnienia w sobie byśmy się nie spodziewali. Ile jest w nas Innego? I w końcu, w którym miejscu piękne idee naszej cywilizacji zaczynają się rozmijać z brutalną rzeczywistością? Ile razy w imię pięknych haseł bogaci i wpływowi zamieniali życie odmiennych i słabszych w piekło? Czy przypadkiem nie robią tego do dziś? Do takich refleksji skłania właśnie "Jądro ciemności".

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

"Dom na Placu Waszyngtona" - Henry James

Zdarza mi się czasem myśleć o osobowości ludzi, których znam. O ich charakterze, stylu bycia. Często tak bardzo różnią się między sobą i zdecydowanie nie są tacy, jak ja. Każdy z nich jest innym światem, a relacje między nimi, czy to rodzinne, czy przyjacielskie, czy nawet wrogie, wydają się być skomplikowane jak całe galaktyki. Wielu pisarzy stara się stworzyć lub odtworzyć tego typu relacje i charaktery w swoich utworach. Tylko nielicznym udaje się to zrobić w sposób interesujący i wiarygodny.

"Dom na Placu Waszyngtona" to dość krótka powieść Henry'ego Jamesa o kilkorgu mieszkańców Nowego Jorku, żyjących w dziewiętnastym wieku. Autor pozwala nam poznać zamożnego, owdowiałego już lekarza, jego dwudziestodwuletnią córkę Katarzynę oraz spragnioną romantycznych intryg siostrę Lawinię. W ich spokojne życie wkracza nagle tyleż czarujący, co tajemniczy młody człowiek,  Maurycy Townsend, który zaczyna ubiegać się o rękę Katarzyny, uchodzącej dotąd za zupełnie przeciętną i mało interesującą. Chociaż dziewczyna i jej ciotka są zachwycone z powodu zainteresowania przystojnego, choć niezamożnego pana Townsenda, to już doktor Sloper pozostaje względem niego bardzo sceptycznie nastawiony. Wraz z rozwojem akcji powieści, stopniowo poznajemy charakter wszystkich postaci i ich motywy, które nie od razu wydają się być oczywiste.

Siłą powieści jest właśnie psychologia postaci, ich wyraźne naszkicowanie przez autora. Ich charakter odbija się zarówno w ich słowach, jak i czynach. Jednocześnie autor potrafi poprowadzić akcję w taki sposób i przy pomocy takiego języka, by powieść czytało się lekko i przyjemnie. Pozwala nam skupić się na fabule i delikatnie kieruje naszymi emocjami względem bohaterów.

Książka powinna przypaść do gustu przede wszystkim kobietom (podobała się mojej żonie), jednak również mężczyźni nie powinni się przy niej nudzić. Henry'emu Jamesowi udało się namalować w niej interesujący psychologiczny obraz charakterów i relacji międzyludzkich.

Przeczytałem książkę

Było to wczoraj wieczorem.

Poczułem się dobrze, jak za każdym razem, kiedy moje oczy przebiegną po ostatnim zdaniu ostatniego akapitu. Z satysfakcją zamknąłem tomik, a moja dłoń pogładziła obwolutę okalającą tylną część oprawy. Pozwoliłem sobie jeszcze raz zważyć w rękach książkę i rzucić okiem na przód okładki. Moje myśli krążyły wokół opisanych bohaterów i wydarzeń. Neurony w mojej głowie starały się pomóc mi w rozszyfrowaniu ukrytych znaczeń i intencji autora.

Tak.

Przeczytanie książki to przyjemność. Dotarcie do zakończenia fabuły rodzi ekscytację. Satysfakcjonuje. Mam więc chęć opisać przeczytaną książkę. Podzielić się z kimś moimi refleksjami. I jak najszybciej sięgnąć po kolejny tom z mojej biblioteczki. W nim też odnajdę...

...ostatni akapit.