Czy da się napisać satyrę o Drugiej Wojnie Światowej? Nie bezpieczną komedyjkę w stylu 'Allo 'Allo, lecz obraz najgorszych potworności, cierpienia i wszechobecnej śmierci zaprawiony czarnym humorem. Owszem, to zostało zrobione i ma tytuł Rzeźnia numer pięć.
Ta powieść kompletnie mnie zaskoczyła. Nie spodziewałem się czegoś takiego. W ten sposób nikt nie pisze, a przynajmniej nie o takich potwornych rzeczach. A jednak tylko tak da się opisać prawdziwe oblicze wojny w powieści, którą można z przyjemnością czytać. Styl Vonneguta sprawia, że wiersz za wierszem płynnie wlewa się przez nasze oczy, nawadniając i zatruwając umysł wydarzeniami, które nie powinny były mieć miejsca. Ale "zdarzają się". Autor przeplata opowieść o okrutnej wojnie z innymi wydarzeniami z życia głównego bohatera, Billy'ego, włącznie z porwaniem go przez obcych na planetę Tralfamdoria. Gruba warstwa ironii i absurdu ma ochronić czytelnika, ale i protagonistę przed bezlitosną przemocą i śmiercią. I to właśnie stanowi o sile prozy Vonneguta - jego zdolność podjęcia ciężkiego tematu w lekkiej powieści.
Rzeźnia numer pięć mówi o bezsensie wojny, o jej bezcelowym okrucieństwie. Ale jest też o tym, jak trudno jest funkcjonować po przeżyciu jej. Zarówno Billy, jak i opowiadający jego historię narrator oraz jeden z jego przyjaciół z czasów wojny zmagają się z koszmarem, który nie daje o sobie zapomnieć. Narrator pragnie uwolnić się pisząc książkę, jego przyjaciel Bernard O'Hare dystansuje się od tych wspomnień i niechętnie o nich rozmawia, Billy natomiast ucieka przed przeszłością w swój własny świat.
A dlaczego "krucjata dziecięca" jako rozwinięcie tytułu? Autor nie mógł pominąć tego, że w wojnach uczestniczą przede wszystkim dzieci. Młodzi ludzie, którzy giną, zabijają i oglądają rzeczy, które na zawsze zniszczą ich psychikę. Ale cóż, zdarza się...
So it goes.