"[...] nie każdy może żyć bez swego kraju. [...] nieprzypadkowo rodzimy się w takim, a nie innym kraju, a pogoda i pory roku, które tworzą ziemię, decydują także o losie człowieka, z pokolenia na pokolenie, z ojców na synów, i trudno jest sprawić, żeby było inaczej."
Jest w powieściach Cormaca McCarthyego coś niezwykłego, jakiś tajemniczy mrok, który mnie pociąga. To proza, która opowiada o ciemnych stronach ludzkiej natury i o całej bezwzględności, z jaką los może człowieka doświadczyć. Niejednokrotnie brutalne sceny z książek amerykańskiego pisarza nie są łatwe do interpretacji. A jednak patrząc na jego powieści w całości, doznaje się iluminacji geniuszu McCarthyego, wzmocnionej przez pamięć o licznych zdaniach pełnych piękna i liryzmu, jakie ofiaruje swoim czytelnikom.
"Rącze konie" wyróżniają się na tle innych książek autora. Nieco mniej w nich "bezmyślnej przemocy", mrok nie jest aż tak nieprzenikniony, a główni bohaterowie więcej mają cech pozytywnych, za które można ich lubić. Ktoś, zerkając na czwartą stronę okładki, mógłby odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z historią miłosną. "Rącze konie" są jednak czymś dużo, dużo większym. O miłości nie przeczytamy aż tak wiele. Odkryje się jednak przed nami głęboka opowieść o dorastaniu, o przyjaźni, pasji i o wierności sobie i swoim zasadom. Będziemy mogli zobaczyć jak bohater, John Grady Cole, dojrzewa ścierając się z niesprawiedliwością, przemocą i wrogością, jakiej pełny jest świat.
Bohaterowie, problematyka i opowiadana historia czynią z "Rączych koni" prawdopodobnie najprzystępniejszą z książek autora "Drogi". Nie umniejsza to jednak jej wartości artystycznej. McCarthy jak zawsze zachwyca pięknym językiem. Niespotykana i niepodrabialna poetyka wielu fragmentów poruszyła mnie i zmusiła do zatrzymania się przy nich, do kontemplowania tych niezwykłych słów.
Przy innych powieściach McCarthyego (może z wyjątkiem "Drogi") trwałem bardziej po to, by smakować je jak tom wierszy. W przypadku "Rączych koni", zostałem wciągnięty przez fabułę i koniecznie chciałem dowiedzieć się, jak potoczą się dalej losy bohaterów. Pisarz udowodnił, że doskonale radzi sobie z bardziej konwencjonalną i przystępną prozą. Z tego względu myślę, że tom otwierający "Trylogię pogranicza" jest również doskonałą okazją do zapoznania się z tym cenionym amerykańskim autorem.
"Rącze konie" - Cormac McCarthy, przełożył Jędrzej Polak, Wydawnictwo Literackie 2012
Przy innych powieściach McCarthyego (może z wyjątkiem "Drogi") trwałem bardziej po to, by smakować je jak tom wierszy. W przypadku "Rączych koni", zostałem wciągnięty przez fabułę i koniecznie chciałem dowiedzieć się, jak potoczą się dalej losy bohaterów. Pisarz udowodnił, że doskonale radzi sobie z bardziej konwencjonalną i przystępną prozą. Z tego względu myślę, że tom otwierający "Trylogię pogranicza" jest również doskonałą okazją do zapoznania się z tym cenionym amerykańskim autorem.
"Leżał, słuchając konia strzygącego trawę, słuchając wiatru wiejącego w pustce. Patrzył na gwiazdy zataczające łuki na półkuli nieba i czuł zimno w sercu, jakby ktoś wraził je na pal. Wyobrażał sobie, że ból na tym świecie jest jak bezkształtna, pasożytnicza istota, która żeruje w cieple ludzkich dusz i składa w nich jaja. Pomyślał, że wie, kiedy zwykły człowiek nie zdoła się od niej opędzić. Wcześniej nie wiedział jednak, że jest bezrozumna i nie potrafi rozpoznać granic ludzkiej duszy, i bał się, że tych granic nie ma."
"Rącze konie" - Cormac McCarthy, przełożył Jędrzej Polak, Wydawnictwo Literackie 2012
***
Za przekazanie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Literackiemu.
Dawno wpisów nie było, fajnie, że wróciłeś do blogosfery:)
OdpowiedzUsuńMcCarthy wydaje mi się literaturą dobrą na zimę, lub późną jesień z uwagi na swój ciężar gatunkowy. Mam coraz większą ochotę sięgnąć:)
Sprawy rodzinne i inne obowiązki na dość długo mnie przytłoczyły, teraz od nowa wprawiam się w pisaniu :) Brakowało mi mojego bloga. Składam już w głowie kolejne teksty do publikacji :)
UsuńMcCarthyego warto moim zdaniem zacząć własnie od "Rączych koni" lub od "Drogi".
Och, ja wspominam także genialne "Suttree". Niezwykła książka. "W ciemność" również zapadła mi w pamięć. "Rącze konie" czytałem i, jak było do przewidzenia, nie zawiodłem się. Jednak za najlepsze jego dzieło, które każdy powinien znać, uważam "The Sunset Limited".
OdpowiedzUsuńNo i jeszcze "Krwawy południk"... także miodzio. Od "Drogi" zacząłem przygodę z autorem. Niestety nie nazwałbym tej publikacji jego najlepszą.
Natomiast bardzo źle wspominam "Strażnika sadu". Dla mnie najsłabsza pozycja jego autorstwa.
Przede mną wciąż pozostałe dwie części Trylogii oraz "Syn ogrodnika" i "Kamieniarz". :)
Widzę, że trafiłem na znawcę i miłośnika twórczości McCarthyego :) Będę czytał Twojego bloga :) Ja czytałem już większość jego powieści, ale najlepsze ("Suttree") jeszcze przede mną.
UsuńTeż jestem pod wielkim wrażeniem "The Sunset Limited". Doskonały film/widowisko pod każdym względem: scenariusz, wybór aktorów i ich gra.